Wielkość czcionki   Mniejsza    Większa+   100%100%
Stare wersje przeglądarek Stare wersje przeglądarek

 

 

♦ ♦ ♦ W łagrze w Kopejsku ♦ ♦ ♦

 

 

Kronika Jerzego Świetlika

 Cierpienia łagrowe wspomina Henryk Myszkier, mieszkaniec Wielkiej Kępy.
 W Kopejsku zastaliśmy łagry, składające się z ziemianek. Łagier, w którym byłem zakwaterowany, nosił numer 115, ten w którym przebywał Antoni Witkowski,
miał numer 103. Każdy łagier składał się z ziemianek otoczonych wodą. W jednej ziemiance „zakwaterowano” 800 ludzi. Długość ziemianki wynosiła około 100
metrów. W środku były cztery rzędy trzypiętrowych prycz. Sklepienie zbudowane było z beli drewnianych , przysypanych ziemią. Były małe okienka. Dla służby –
szefa baraku, komendanta baraku były jeszcze oddzielne kajuty. Wynędzniałe masy łagierników rzuciły się do rowów z wodą – tak byli spragnieni wody.
Konwojenci przestrzegali, żeby nie pić tej wody. Nie pomogło. Wielu potem zachorowało. Między innymi mieszkaniec Ostromecka Józef Pokorniecki – błagał
„ratujcie mnie, mam siedmioro dzieci”. Umarł na biegunkę. Przeprowadzono selekcję – tych niezdolnych do pracy umieszczono w oddzielnym baraku. Skazani
na powolną śmierć. Był tez szpital – barak, bardzo słabo wyposażony. W łagrach byli ludzie różnej narodowości – Polacy, Francuzi, Niemcy. Były też ziemianki,
w których przebywały kobiety. Specjalną opieką otoczeni zostali jeńcy wojenni VI armii marszałka von Paulusa (jeńcy spod Stalingradu) w łagrze nr 105. Pełnili
w łagrach nadzór nad nami, byli kucharzami, magazynierami. Potem Niemcy odeszli, nasi byli znacznie gorszymi kucharzami Do pracy kierowano na trzy odcinki.
 1. stopka – naprawa torów kolejowych.
 2. cegielnia
 3. RPB – zakład budowy czołgów T33, T45 oraz innego sprzętu wojskowego.
 W łagrze, w którym przebywałem było 3800 mężczyzn i kobiet. Kobiety zbierały liście z brzóz, których używano przeciw opuchliźnie, oraz pracowały w sowchozach.

 W cegielni wyrabiano z kruszywa lekkie betony i pustaki, które później wysyłano do budowy domów. W obozie było dużo kierowców, którzy wozili chleb i prowiant
z Czelabińska. W każdym samochodzie był kierowca oraz konwojent. Często konwojentem była kobieta. Z Antonim Witkowskim spotykałem się dosyć często, bo
 i on był kierowcą samochodu ciężarowego i woził chleb z piekarni. Wiem, że Antoni Witkowski zorganizował ucieczkę z Kopejska. Co tydzień odchodził transport
czołgów i innego sprzętu wojskowego na zachód.
 W łagrze z 3800 osób w krótkim czasie zostało 800 osób! Reszta zmarła. Co kilka dni wywożone były zwłoki. Było ich od 20 do 130 jednorazowo. Kobiety w lesie
brzozowym wykopywały duże doły – 2 m na 2,5-3 m i tam specjalna grupa zakopywała zwłoki. Dowódcą totenbrygady (brygada zmarłych) był Austriak. Kto
podpadł w obozie, był dodatkowo przydzielony do grzebania zmarłych. Jak była przerwa w grzebaniu zwłok, to wtedy ciała rozkładały się, szczury obgryzały część
zwłok. Do obozu przychodziły coraz to nowe transporty ludzi, tak że trudno było zorientować się, kto jest nowy, a kto stary. Co dziesięć dni był jeden dzień wolny.
Praca była trzybrygadowa – pracowano na okrągło. Odzież uzupełniano ze zwłok. Na samym początku zabrano nam lepsze koszule lub część ubioru.

 Naczelnikiem łagru 103, w którym przebywał Antoni Witkowski, był pułkownik Pomarenko – skazany karnie na zesłanie. Moim naczelnikiem w łagrze 115 był major
Aleksandrowicz Lebedow, też karnie zesłany do obozu. Pochodził on z rodu Romanowych. Jego rodziców rozstrzelano, więc przebywał w przytułku jako wychowanek
Stalina. O swoim pochodzeniu uświadomił go ogrodnik. W sierpniu 1945 roku przeniesiony został do Taszkientu, gdzie panowały już znośne warunki. Nie było tam
łagru. Pracował przy zbiorze bawełny.
 Przebywało tu dużo ludzi z Wilna i wschodniej Polski. W dniu 26 września 1946 roku zostałem zwolniony i jako „repatriant” przybyłem do Polski. Skierowano nas do
Poznania. Dostaliśmy papiery repatriacyjne za zdjęciem. Zobowiązano do zgłoszenia się na posterunek MO w miejscu zamieszkania. Zaświadczenie zabrano mi na
posterunku milicji w Dąbrowie Chełmińskiej. Musiałem podpisać zobowiązanie, że wszystko, co widziałem, ma zostać tajne i nie wolno mi niczego mówić. Do żadnych
organizacji Sybiraków nie chcę należeć, rekompensaty do emerytury też nie chcę od Polaków, chyba że zapłacą mi Rosjanie”.

		 Losy trzech mieszkańców
 Kilka danych, które udało się zebrać o tych, którzy nie wrócili:
 Jan Pokorniecki
	Mieszkaniec Ostromecka. Był kierowcą (kuczerem) u hrabiego Alvenslebena. Ojciec pięciorga dzieci. Mieszkał w budynku w mieszkaniu, które obecnie zajmują
państwo Skibowie. Zabrany przez NKWD. Wywieziony za Ural. Nie wrócił. Przebywał w Kopejsku koło Czelabińska w łagrze 103.
 Józef Pokorniecki
	Mieszkaniec Ostromecka. Był ratajem w majątku hrabiego Alvenslebena. Ojciec sześciorga dzieci, a żona była w ciąży. Aresztowany przez NKWD. Wywieziony za Ural.
Nie wrócił. W czasie wyzwalania Ostromecka przez Armię Czerwoną wziął od Jana Guczalskiego sztandar Towarzystwa Powstańców i Wojaków. Zawiesił go na maszcie
przed Karczmą Leśną, chcąc przywitać wkraczające wojsko. Na widok orła z koroną i Matką Boską, Rosjanie strzelali do sztandaru. Odstrzelono kawałek płótna. Przebywał
w Kopejsku koło Czelabińska w łagrze 115.
 Teodor Zemrau
	Przebył w roku 1942 do Ostromecka i pracował jako piekarz w budynku, w którym są obecnie dwa sklepy (spożywczy i artykułów przemysłowych). W budynku tym
Rosjanie urządzili biuro NKWD, do którego ściągano wszystkich, którzy mieli być wywiezieni. Przesłuchiwali go żołnierze radzieccy i jeden oficer polski. Z wysyłki już nie
wrócił.
					Ucieczka z Uralu
 Na ucieczkę z Uralu z Kopejska zdecydowało się dwóch odważnych łagierników z Ostromecka: Antoni Witkowski i Bronisław Maron.
 Antoni Witkowski był w obozie w Kopejsku. Jeździł do najbliższego miasta do piekarni po chleb. Każdorazowo w samochodzie eskortowała ich uzbrojona żołnierka.
Kierowcy Antoniemu Witkowskiemu i Bronisławowi Maronowi udało się jednak zmylić jej czujność. Zaopatrzeni w większą ilość chleba przedostali się do odchodzącego
transportu kolejowego. Pociąg ten wiózł czołgi. Podróż tym pociągiem trwała przeszło dwa tygodnie. Najgorzej doskwierał im brak wody. Na pierwszym przystanku
kolejowym w Polsce opuścili transport. Udało im się szczęśliwie dostać do Ostromecka. Tu byli wnikliwie przesłuchiwani przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa.
Zakazano im komukolwiek opowiadać o zesłaniu.

 Po powrocie Antoni Witkowski, dawniej osobisty kierowca hrabiego Alvenslebena, pracował w swoim zawodzie w Zakładzie Wychowawczym dla dzieci głuchych. Również
Bronisław Maron do końca swoich dni pracował w tym zakładzie jako kierowca. Obydwaj pochowani są na cmentarzu w Ostromecku. Dokonali niebywałego wyczynu –
udanej ucieczki z rosyjskiego łagru.

		Deportacja z innych wsi
 Również z innych wiosek gminy Dąbrowa Chełmińska byli wywożeni ludzie do łagrów. Dawniej mówiono, że „jechali na białe niedźwiedzie”.

Autor: Jerzy Świetlik

 

 

 

 Do góry

 

 W dół