Początek 1945 roku – ludność czeka na wyzwolenie – rusza front na Wiśle w połowie stycznia. Do Gzina wojska rosyjskie wkraczają 26 stycznia. Niemieccy gospodarze pouciekali. We wsi pojawiają się nieznani rosyjscy żołnierze. W Dąbrowie Chełmińskiej zaczynat worzyć się nowo władza administracyjna. Rosjanie mają zadanie dostarczyć 30 Niemców do tajemniczej akcji. Usłużni z Dąbrowy Chełmińskiej kierują Rosjan do Gzina. Rosyjscy żołnierze chodzą po domach – oznajmiają, że potrzebują ludzi dobudowy mostu drewnianego w Chełmnie. Zgłosiło się około 40 mieszkańców – część ochotniczo, część zabrano z domów. Zgłosił się między innymi Leon Tomczak z czterema dorastającymi synami, żeby pomóc Rosjanom budować most na Wiśle, potrzebny do przerzucenia wojsk rosyjskich na zachód. Inny mieszkaniec Gzina Władysław Bukowski przyszedł do domu i powiedział: “Mamo idę budować most, pomogę Rosjanom”. Przebrał się w ciepłą odzież, zabrał trochę żywności, m. in.połeć słoniny. Zbiórka z całej wsi była na krzyżówce koło Maślankowej, tam gdzie obecnie stoi transformator. Szli pieszo jeden za drugim w śniegu w kierunku Unisławia. Przechodzili w Gzinie koło gospodarza Majdanika, którego zobowiązano do podstawienia podwody. Nikt jednak z zebranych nie siadł. Coś tym“ochotnikom” nie pasowało. Prowadzeni byli pod karabinami z przodu i z tyłu przez Rosjan z żółtymi opaskami. Nie zdawali sobie sprawy, że to NKWD ich oszukało i prowadziło. Zaprowadzono ich do Unisławia i umieszczono w budynku Niemca niedaleko kościoła, w którym w latach powojennych była gospoda. Tam przebywali w 3 – 4 pokojach wyścielonych słomą jako legowisko. Staremu Majdanikowi z podwodą pozwolono wrócić do domu. Działo się to 30 stycznia 1945 roku. Rozpoczęły się przesłuchania. W mawiano między innymi, że są Niemcami, służyli germańcom itd. Dwa dni później Niemcy z Torunia przerwali okrążenie i byli ponownie w Dąbrowie, Gzinie i Brukach. Trochę więcej szczęścia miała grupa około 15 – 20 aresztowanych z Bruków i Błot. Eskortowani w nocy 1 lutego około godziny 4.00 natknęli się na wjeżdżające z przyciemnionymi światłami wojska niemieckie, przemieszczające się z koła toruńskiego do Bruk. Wszyscy żołnierze rosyjscy zostali zastrzeleni, tylko jeden z eskortowanych został ranny. Dookoła walka. Do Unisławia Niemcy się nie dostali, a Rosjanie szykowali już ludzi na wysyłkę na szerokie tory, jak się to wtedy mówiło. Przesłuchiwania w Unisławiu trwały kilka dni. Dołączono również Niemców. Intensywnie dopytywano się o Armię Krajową. Nie pomogły argumenty, że są Polakami, że w czasie wojny wysyłali paczki do obozu w Potulicach gdzie Niemcy przetrzymywali dawnych mieszkańców Gzina. Z Gzina wysyłali też paczki z odzieżą i chlebem do Nawry dla dzieci. Na końcu kazano podpisać protokół przesłuchania bez zapoznania się z jego treścią. “Niczewo nie wolno czytać”. Przymuszano do podpisywania. Po trzech, czterech dniach wyprowadzono aresztowanych przed cukrownię. Tam przez boczną furtkę próbował uciekać właściciel Unamelu Hejnacz. Zastrzelono go w czasie ucieczki. Na legowiskach pod słomą w miejscu przetrzymywania (w późniejszej gospodzie)znajdowano po ich wyjeździe liczne drobne przedmioty jak scyzoryki, lusterka. Pod cukrownię zajechały samochody ciężarowe i załadowano aresztowanych. W samochodzie musieli klęczeć a ręce złożyć z tyłu na szyi. Na przyczepie siedziało dwóch żołnierzy – jeden z tyłu drugi z przodu. Każdy z nich miał po jednym granacie i pepeszę. Trzymali pepesze w gotowości. W szoferce oprócz kierowcy był jeszcze konwojent. Tak zawieziono ich do Chełmży na duży plac, na którym zastano wielu podobnych skazańców. Były wśród nich również kobiety i młodzież. Tu utworzono z zatrzymanych szałony. Pieszo wędrowali przez Wielkie Łąki, Młyniec i poprzekroczeniu rzeki Drwęcy aż do Lipna. Ta wędrówka trwała aż cztery dni. W Lipnie zakwaterowano ich w budynkach więzienia. Wędrówka szałonu wyglądałana stępująco: z przodu i z tyłu konwojenci z karabinami maszynowymi oraz po dwa psy na smyczy. Z boku kroczyli uzbrojeni konwojenci. Nocowali po majątkach.Czasem dostali na 10 osób jeden chleb. Jedli znalezione zmarznięte buraki i brukiew. Pili wodę z napotykanej kałuży. W więzieniu w Lipnie dostali wodę i kartofle w łupinach a rano kromkę chleba. Następny odcinek to piesza wędrówka z Lipna do Ciechanowa. Tu zakwaterowano ich w barakach, w których kiedyś w czasie wojny Niemcy zorganizowali szkołę dla Hitlerjugend. Było tam tak ciasno, żestali ściśnięci jak śledzie w beczce. Cały obiekt był mocno strzeżony i nie było żadnej możliwości ucieczki. Tam ich ponownie przesłuchiwano. Zabrano paski, sznurowadła.Przesłuchujący byli kategoryczni: “...że służyliśmy Niemcom...”. Żadne zaprzeczenia nie odnosiły skutku. Była również łaźnia, którą urządzono podpałatką. Trzeba było się rozebrać, wszystkie rzeczy zostawić. Była to dodatkowa okazja do przeszukania i okradzenia. Zabrano wszystko co przedstawiało jakąś wartość. Po kilku dniach załadowano aresztantów do bydlęcych wagonów. Rosjanie pobudowali do Ciechanowa szerokie tory, żeby bez przestawiania osi pociągi mogły jechać bezpośrednio do Rosji. Nim weszli do wagonów musieli klęczeć i ręce złożyć na głowie. Kwaterowano w wagonach nie byłe jak, ale według chytrego planu. Wymieszano Polaków, Niemców, Własowców żeby były między aresztowanymi napięcia i kłótnie. Na starszego wagonu wybrano Własowca. W przykładowym wagonie było 30 Polaków, 1 Niemiec i 16 Własowców. Rozpoczęła się długa podróż. Raz lub dwa razy w tygodniu otrzymywali półtora suchara, jedną małą łyżeczkęc ukru, 1 łyżeczkę konserwy amerykańskiej. Najgorzej było z wodą. Odczuwali straszne pragnienie. Wodę podawano raz na tydzień. Przez szparę wypuszczano puszkę i nabierano śnieg. Często taki śnieg zmieszany był z odchodami z otworu klozetowego, co było powodem zatrucia i czerwonki. Tak dojechali do miejscowości Szatura – 200 kilimetrów za Moskwą. Tu mieściła się wielka elektrownia spalinowa opalana torfem. W czasie jazdy zupełnie zatracili rachubę czasu. Wyjechali około 15 lutego, dotarli do Szatury około 10 marca 1945 r. Jasny śnieg i słońce zupełnie oślepiło aresztowanych po wyjściu z wagonów. W czasiep odróży pociągiem zmarło 6 skazańców. Pierwszym zmarłym był Austriak. Zmarłych zbierano codziennie z wagonów. Wrzucano nagie ciała do pierwszego wagonu za lokomotywą. Na wagonach umieszczone były karabiny maszynowe. Codziennie wszystkie ściany wagonów były opukiwane, czy ktoś nie uciekł lub nie wyłamał deski. W wagonie była pełna solidarność w znoszeniu trudów. Deportacja mieszkańców Gzina 1945 r. cz. II Siewiernoj Grywie Łagier, w którym zamieszkiwali zesłańcy z Gzina znajdował się w Siewiernoj Grywie niedaleko elektrowni w Saturze. Baraki w łagrze nie były jeszcze zagospodarowane. Łagier był ogrodzony z wieżyczkami i karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Piętrowe prycze posiadały jeszcze zaśnieżone deski. Były wieloosobowe. Na środku baraku stał piec, kto się do niego dostał to się trochę rozgrzał. Torfiuszkami były Rosjanki pracujące przy wydobywaniu torfu. Mieszkały w okolicy i pracowały jako wolne robotnice za wynagrodzeniem. One to dały im na początek kipitak –gorącą wodę. Po długiej podróży ta kwarta ciepłej wody smakowała nadzwyczajnie.Następnie każdy dostał 200 gramów chleba i zupę z kapusty. Codziennie wykonywali różne prace gospodarcze. Kopali doły do wypalania węgla drzewnego.Przygotowali też miejsca dla następnych łagierników. Młodsi wyganiani byli d obieżącej pracy w kopalni. Jako pierwszy z naszych zmarł Antoni Nowak z Unisławia. Zmarł na czerwonkę. Na pośladkach miał pełno wrzodów i krwistych ran. Obmywano je moczem – nic nie pomogło. Szpitala nie było. W ostatnim dniu życia koledzy karmili go prażonym chlebem i ugotowaną kawą. Zmarł. Po powrocie brygady roboczej z torfowiska Nowaka już w baraku nie było. Wywieziono go tzw.tuczanką do dużego dołu za obozem. Podnoszono dyszel – trup zsypywał się do dołu. Kolegom kazał wartownik zasypać dół i udeptać. Wtedy Jan Bukowski z Gzina oświadczył, że u nas w Polsce umarłych się nie depcze. Jan Bukowski zaproponował zmówienie modlitwy. Dozorca rosyjski po usłyszeniu próby mówienia modlitwy krzyknął: “sukinsyny, będziecie się modlić” – o mały włos nie wrzucił ich do dołu i zastrzelił. Ze złościł się i wykrzykiwał: “wy wszyscy umrzecie, ruska ziemia jest duża, może was wszystkich pogrzebać, będziecie dobrym nawozem”. Zostali przykładnie ukarani. Do północy musieli kopać doły, a dozorca w dalszym ciągu wykrzykiwał: “ja was wszystkich ch... ubiju”. Posiadał miotłę, którą bił łagierników. Często się mścił na łagiernikach. W nocy ściągał z prycz do wywożenia śniegu z placu apelowego i podwórza. Śnieg wywożono ciężkimi saniami o drewnianych płozach. Naturalnie rano wszyscy musieli normalnie udać się do pracy. Dopiero na początku lipca 1945 r. uruchomiono kuchnię i doprowadzono bieżącą wodę. W obozie był tzw. kołchoźnik, głośnik który służył do uświadamiania łagierników, jako forma indokrynacji. Z komunikatów dowiedzielisię że padł Berlin, a później 8 maja że wojna się skończyła. Dzień ten łagiernicy uczcili na swój sposób – urwali kwiatki podbiału i przypięli sobie do klap. Na drugi dzień 9 maja ustawiono wszystkich na placu i oznajmiono, że wojna się skończyła. U łagierników wzbudziła się nadzieja, że to może przyspieszy ich uwolnienie. W maju obóz dostał specjalne zadanie wykarczowania 3 hektarówl asu brzozowego. W tym miejscu miały być posadzone ziemniaki na potrzeby obozu. Kopalnia torfu W okolicy były duże pokłady torfu, który służył do spalania w kotłowniach elektrowni. Torf pozyskiwany był w dwóch postaciach: cegieł torfowych i jako pył torfowy. Z obszaru, z którego miał być wydobywany torf najpierw usuwano korzenie i nie rozłożone resztki drzew. Następnie pozyskiwano torf, który gromadzono w dużych pryzmach na 50metrów długich i kilka metrów wysokich. Taki torf miał dużą wartość energetyczną. Inny sposób pozyskiwania torfu za pomocą wody. Na specjalnie obwałowane pole o długości 50 i 50 metrów szerokości tłoczono rurą z wodą podciśnieniem rozdrobniony torf. Po odsączeniu wody był ugniatany elektrycznymi ciągnikami, następnie krojony na kostki i odstawiany do suszenia w dużych pryzmach stożkowych. Po około 2 tygodniach po przesuszeniu na powietrzu był gotowy do spalania w elektrowni. Wożony był do pieców elektrowni specjalnymi wagonikami. Do pracy w kopalni wychodzili o 6 lub 7 godzinie. odległość do miejsca pracy wynosiła 5 do 6 kilometrów. Całodniowa porcja jedzenia to 350 gramów chleba i dwa razy pół litra zupy. Po inspekcji dodano na śniadanie kawałek słoniny o rozmiarach 3 cm x 4 cm x 1 cm. Inspekcja Na początku lipca 1945 roku przybyła do łagra międzynarodowa komisja na inspekcję. W łagrze oprócz Polakó wprzebywali także Włosi, Francuzi oraz własowcy (dawni żołnierze sowieccy, którzy po dostaniu się do niewoli niemieckiej wstąpili do wojska gen. Własowa i walczyli jako sprzymierzeńcy Niemców). Wszyscy łagiernicy spali na gołych, wieloosobowych pryczach. Z nakazu inspektorów poprawiły się nieco warunki bytowe. Pozwolono zebrać na leśnych łąkach siano do worków i umieścić je na pryczach jako sienniki. W obozie założono lazaret. Znalazł się też lekarz. Był to też łagiernik Mongoł z Mandżurii z frontu japońskiego. Znalazł się też pomocnik lekarza. Był to lekarz z Unisławia Hasiński, którego wykorzystano tylko jako pomocnika, bo mu mniej ufano. po powrocie do Polski pan Hasiński był przez długie lata gminnym lekarzem w Unisławiu. W szpitalu były już pojedyncze prycze, prześcieradła, powłoki z kocem. Chorzy dostawali 5 razy dziennie jedzenie. Grupa AK Słabi, nie mający sił do pracy skierowani zostali do grupy, którą dla ironii nazwana grupą AK. Tu umieszczeni łagiernicy skazani zostali na powolną śmierć. O zwolnieniu tych chorych, wynędzniałych szkieletów ludzkich obciągniętych skórą nie było mowy. Skazani na agonie mieli prawo tylko umierać. W grupie AK leżał Piotr Druch z Gzina. Spał w namiocie na łóżku, które przywieziono z frontu, służące kiedyś do wożenia rannych. Nogi miał spuchnięte po kolana. Dużą pomoc chorym i słabym udzielali obydwaj lekarze. Przyjmowali do swego szpitala osłabionych i chorych, którzy choć przez kilka dni mogli odpocząć. Lekarstw żadnych nie było. Ci zgrupy AK chodzili do sąsiednich kołchozów, przynosili trochę żywności. Z lasów przynoszono grzyby. Otrzymywali skwarki (wytłoczki) z tłuszczu wielorybiego –były gorzkie i okropne w smaku. Herbaciarnia w szpitalu zaopatrywała ich w herbatę z pokrzyw i komosy. Nie pozwolono urywać pokrzyw koło baraków, bo łagiernicy chodzili tam “za potrzebą” i mogły powodować choroby. Życie obozowe Kapiel w tak zwanej banio dbywała się początkowo co miesiąc, później raz na dwa tygodnie. Owłosienie w pachwinie i pod rękami smarowane było naftą. Odzież celem odwszenia składano do sprężarki. Było to pomieszczenie, w którym przechodziły rury rozgrzane do czerwoności. Wszystkim dokuczały wszy, które nie pozwalały spać – w pluskwach nie można spać – mówili skazańcy. Co 10 dni było tak zwane wychodnoje – dzień świąteczny. Najczęściej wykorzystywano ten dzień do zabijania wszy, zwanych pluskwami. Każdy posiadał drewniany młoteczek i drewniane kowadełko do uśmiercania. Na tę czynność poświęcano wiele godzin. Jesienią grupa łagierników z Gzina zmniejszyła się. Zmarli zwycieńczenia i chorób Michał Bechen, Władysław Chrobek, Jan Bukowski, Alojzy Rydzyński. Wielkanoc 1945 Obozowa wielkanoc zostawiła trwały ślad w pamięci łagierników. W grupie Niemców był pastor. Rosjanie zgodzili się na zorganizowanie uroczystości wielkanocnej. Grupy narodowościowe wymieszały się. Na stole pojawiły się duże świece własnej roboty. Pastor życzył wszystkim wytrwałości w wierze w Boga i życzył powrotu do domu. Uroczystości te, mimo że bardzo smutne podniosły ich na duchu. Jesień 1946 Jesienią 1946 roku zrobiło się luźniej. Dużo ludzi zmarło. Przywożono i wywożono do innych łagrów. Z grupy łagierników z Gzina przywieziono z innego obozu Pawła Chmielewicza. Był bardzo chudy. Przywieziono też syna i córkę właścicieli “Unamela” z Unisławia. Ojca ich zastrzelono w Unisławiu przy próbie ucieczki. Mieli odmrożone ręce i nogi. Jesienią zaczęto niektórych zwalniać do domu. Pierwszą grupę zwolnionych stanowili Niemcy. Niespodziewanie zwolniony został mieszkaniec Gzina Stanisław Andrzejak, który poprzez Białystok wrócił do domu. Dopiero wtedy mieszkańcy Gzina dowiedzieli się o losach podstępnie zabranych mieszkańców. Deportacja mieszkańców Gzina 1945 r. cz. III Interwencja Józefa Sterczyka z Gzina Działacz ludowy z Gzina Józef Sterczyk wystosował 10 marca 1945 r. prośbę do Wojskowego Sądu Śledczego w Chełmży następującej treści: “My niżej podpisani obywatele gromady Gzin, pow.chełmińskiego upraszamy o uwolnienie siedemnastu obywateli tutejszej gromady zabranych w dniu 30 stycznia 1945 r. przez wojska rosyjskie. Nie jest nam wiadomo, czy na skutek fałszywej denuncjacji, czy pomyłki lub też potrzeby koniecznej zabrani zostali niżej wymienieni obywatele: Piotr Druch Stanisław Andrzejak Ignacy Lewandowski Berbard Tomczak Leon Tomczak Henryk Tomczak Władysław Celejewski Paweł Chmielewicz Jan Bukowski Antoni Zacharek Alojzy Cieślicki Alojzy Rydzyński Antoni Nowak Jan Nalazkowski Gabriel Ciechacki Mieczysław Siekiera Bronisław Balicki Wymienieni są przeważnie małorolni i robotnicy, rdzenni Polacy, dobrzy patrioci, którzy przez cały czas okupacji niemieckiej cierpieli razem z nami i mimo szykan i gróźb ze strony hitlerowców nie ugięli się przed nimi, co zaświadczamy i prosimy o urzędowe stwierdzenie tegoż. Wobec powyższego zwracamy się z gorącą prośbą o uwolnienie wymienionych obywateli i wrócenie tychże pozostałym rodzinom, które z powodu tego cierpią moralnie i materialnie, gdyż nie wiedzą czy żyją i co się z nimi dzieje”. Podpisał Józef Sterczyk plus 17 podpisów. Na piśmie było potwierdzenie faktów przez tymczasowego wójta gminy Tatarka o treści: “Zaświadczenie. Fakty podane w drugostronnej prośbie polegają na prawdzie. Zarząd Gminy ze swej strony prosi także o uwzględnienie powyższej prośby i uwolnienie tych obywateli. Byli oni dobrymi Polami i nigdy nie współpracowali z Niemcami”. Powyższa prośba dotyczyłatylko jednej akcji aresztowań przeprowadzonej w dniu 30 stycznia 1945 r. Stąd niektórych nazwisk zmarłych i zaginionych nie ma na liście deportowanych, przytoczonych w prośbie mieszkańców Gzina. Żadnej reakcji na powyższe pismo nie było. Wszak wywózkę z gminy nie tylko tę dokonali nasi nowi “przyjaciele – wyzwoliciele”, wobec których władze polskie były bezradne i niemiały nic do powiedzenia. Ponowne przesłuchanie jesienią 1945 r. Jesienią cieśle obozowi pobudowali na środku placu dom przesłuchań o wymiarach 3,5 m. na 4 m. NKWD kolejno używało i przesłuchiwało wszystkich żywych łagierników. Posiadali wszystkie dokumenty z przesłuchań w Unisławiu, Ciechanowie oraz dowody niemieckie, które im kiedyś odebrano. Jeden z przesłuchiwanych podał taką relację z tego przesłuchania: “W dowodzie, który posiadał NKWDzista napisane było wyraźnie Polen – Polak. Na pytanie za co nas trzymacie? Myśmy walczyli o Polskę, chleb dla waszych żołnierzy w Dąbrowie Chełmińskiej dostarczaliśmy. Niemcy zabili mego ojca. Odpowiedź NKWDzisty – niczewo, niczewo. Zapewnił jednak, że niedługo wrócimy do domu. Ten powrót to dalsze 9 miesięcy niewoli.Rozmowy jednak przyniosły jakiś efekt. Część osób przeniesiono do innego obozu o złagodzonym rygorze w Osanowo – Dubowoje. Deportacja mieszkańców Gzina 1945 r. cz. IV Osanowo Dubowoje Grupa zdolnych do pracy łagieników, wśród nich ci z Gzina przeniesieni zostali do nowego obozu położonego w odległości 10 km. Pożegnała ich grupa AK, którzy skazani byli na agonalną śmierć. Z puszek, różnych strzępów instrumentów urządzono pożegnanie –grała im orkiestra łagiewna. Do nowego obozu przewiezieni zostali platformą kolejki torfowej. Była potwornie przepełniona. Maszynista jechał bardzo wolno, żeby nikt nie spadł. Każdy większy ruch, przyspieszeniemogło spowodować upadek więc jechał “jak z jajkiem”. W nowym łagrze były teżbaraki, nie było wieżyczek z karabinami. W izbach były sienniki, powłoki, koce. Dostali też kalesony, koszule. W niedzielę, po uprzednim zapisaniu się u władz obozu, można było wychodzić. Jak ktoś wykonał normę w pracy to otrzymał dodatek kaszowy, kto przekroczył normę to otrzymał perkal (jak mówiono manufakturę), kufajkę, bachyły (rodzaj skarpety z brezentu zawiązywanej sznurówkami z dwóchstron). Tam za pracę w kopalni płacili, ale potrącali za odżywianie. Warunki pracy i życia były znacznie lepsze niż w poprzednim obozie. Zarobioną manifakturę (materiał) można było sprzedać w okolicznych kołchozach. Organizowano też kursy języka rosyjskiego. Pod koniec czerwca 1946 rokuro zeszła się radosna wiadomość: Polacy jadą do domu. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Jednak nie wszystko wyglądało tak idealnie. Z magazynu czy piekarni wynosili w nogawkach kaszę, mąkę, cukier. Z mąki piekli placki lub chleb. Z tym trzeba było się kryć. Za pieczenie podpłomyka na piecu Tobolewski skazany został przez Rosjan na rok ciupy. Kaszę prażono w kociołku i stanowiła ona uzupełnienie głodowych racji żywnościowych. Gromadzili żywność na drogę. Odwiedzali okoliczne kołchozy i drogą wymiany towar za towar nabywali żywność. Młode Rosjanki namawiały: zostańcie z nami. Odpowiadali – wracamy do swego kraju, Rosjan mamy już dosyć. Do kraju wracali bydlęcymi wagonami, tym razem otwartymi. Był czerwiec 1946 r. Wojskowi jechali w jednym wagonie za lokomotywą. Dla wracających byli teraz grzeczni. W mijanej Moskwie widać było kupę szyn wbitych na sztorc, jako obrona przed czołgami, stanowiska CKM. W zburzonym Smoleńsku ostała się tylko cerkiew. Na bazarach było dużo inwalidów wojennych handlujących czym się dało. Przy torach na okolicznych polach było dużo zwiezionego sprzętu niszczejącego na deszczu i słońcu (maszyny, lokomotywy itp.). Tragicznie wyglądała ziemia, pełno w niej było dziur, dołów po wybuchach. W nadgranicznym Brześciu czekali tydzień na przyjazd polskiej delegacji wojskowej. Kiedy się wreszcie zjawili, polski delegat przywitał wracających Polaków łagierników po półtorarocznym zesłaniu: “popatrz jak się Rosjanie pozbyli tego niemieckiego ścierwa”. Na granicznym moście Rosjanie pożegnali się z transportem. Przy przekraczaniu granicy cały transport śpiewał hymn Jeszcze Polska nie zginęła i Boże coś Polskę. Tak znaleźli się w upragnionej Ojczyźnie, za którą tak tęsknili. Przykre powitanie Okrzyki: zamykać drzwi skurwysyny, folksdojcze. Tymi słowami przywitali ich polscy żołnierze po wjeździe pociągu. Cały pociąg otoczyli żołnierze w polskich mundurach z pepeszami i karabinami maszynowymi. Sceny podobne do tych sprzed dwóch lat w chwili wywożenia ich przez Rosjan na zesłanie. Tak powitała ich Ojczyzna -Polska po latach zesłania. Pod silną eskortą wojskową z karabinami maszynowymi gotowymi do strzału dojechali do Łodzi. Tu również powtarzały się te same okrzyki – skurwysyny, folksdojcze. Nie pozwolono pójść po wodę do kranów. Tak dojechali w zamkniętych wagonach towarowych aż na Śląsk do polskiego obozu pracy w Jaworznie. Obóz w Jaworznie Władze polskie zorganizowaływ Jaworznie obóz, w którym trzymano aresztowanych Niemców, a później Ukraińców.Tu właśnie zawieziono wracających z łagrów zesłańców. Po wyjściu z wagonó wzmuszano wysiadających do klęczenia z rękami na karku, przy chórze przekleństw. Potem zapędzono do obozu otoczonego drutem elektrycznym z uzbrojonymi wartownikami na każdej wieży. Rozpoczęły się przesłuchania raz lub dwa razy dziennie. Rewidowano tak dokładnie, że zaglądano nawet pod język i pod pachy. Wyżywienie podobne jak w obozie rosyjskim: dwa razy po pół litra wody z otrębami, herbata z pokrzyw i 300 gramów chleba. Osadzeni w obozie Niemcy wyglądali bardzo żałośnie – pozostały po nich same kości, sunęli jak duchy –żywe trupy polskich panów. Po dwóch tygodniach 17 lipca o czwartej rano apel. Przedstawiciel Urzędu Bezpieczeństwa wygłosił znamienną mowę: “Ojczyzna wam wybaczyła. Jesteście wolni.” Można by się tu zapytać czego im wybaczyła? Czy tego, że Rosjanie wywieźli ich jak niewolników na prace przymusowe? Takie mieli przywitanie w Ojczyźnie, za którą tęsknili na dalekiej obcej ziemi w rosyjskich łagrach, na przymusowy chrobotach. Na drogę niczego nie dostali. W napotkanych domach prosili o kromkę czerstwego chleba czy kubek kawy. Wracających do swoich domów z Jaworzna tułaczy zatrzymywali Ślązacy. Dzielili się z nimi chlebem. Dopiero w Katowicach w siedzibie PCK otrzymali pomoc –bezpłatną herbatę, 100 złotych na drogę i bilet do domu. W przepełnionych pociągach wracali do swoich rodzin. Deportacja mieszkańców Gzina 1945 r. cz. V Podsumowanie – Bilans W 1945 roku Rosjanie dokonali dwukrotnie deportacji mieszkańców gminy Dąbrowa Chełmińska. Pierwsza jest opisana w tych artykułach. Historia drugiej podana w następnych artykułach. Zostawili swoje kości na zsyłce mieszkańcy Gzina 1. Michał Bechen 2. Jan Bukowski 3. Władysław Chrobak 4. Piotr Druch 5. Bronisław Gaca 6. Ignacy Leandowski 7. Włodzimierz Łabik 8. Grzegorz Majdanik 9. Jan Nalazkowski 10. Antoni Nowak 11. Alojzy Rydzyński 12. Mieczysław Siekiera 13. Bernard Tomczak Wrócili z zesłania: 1. StanisławAndrzejak 2. Bronisław Balicki 3. Andrzej Ciechacki 4. Gabriel Ciechacki 5. Paweł Chmielewicz 6. WładysławCelejewski 7. Alojzy Cieślicki 8. Leon Tomczak 9. Henryk Tomczak 10. ? Tobolewski 11. Antoni Zacharek 12. Grzegorz Majdanik Po wielu latach od deportacji, dopiero w 1989 roku mieszkańcy gminy Dąbrowa Chełmińska jako pierwsi uczcili postawieniem obok kapliczki w Gzinie tablicy z nazwiskami wywiezionych i zmarłych mieszkańców wsi. Organizatorami postawienia obelisku byli miejscowi strażacy oraz rada sołecka w Gzinie. W uroczystości odsłonięcia obelisku uczestniczyło kilkuset mieszkańców Gzina i okolicznych wsi oraz władze gminne. Tragiczne koleje losów opowiedział Gabriel Ciechacki. Uroczystość zakończyła msza święta, którą odprawił pod przydrożną kapliczką w intencji tych wszystkich, którym nie dane było wrócić, dziekan ks. Franciszek Kamrowski z Czarża. W uroczystościach wzięło udział trzech jeszcze żyjących wywiezionych: Gabriel Ciechacki, Jan Majdanik, Leon Tomczak Obelisk w Gzinie Fot. Teresa Jaworska Autor: Jerzy Świetlik |